Śpi. – wyszeptała do siebie z zadowoleniem. – Wreszcie śpi.
Teraz miała chwilę. Włączyła telewizor i stojąc przy blacie kuchennym
zaczęła kroić te 20 cytryn, które kupiła podczas porannego spaceru.
Płaskie jaskrawo świecące pudło nadawało relację z zamieszek,
które trwały już od kilku dni. Patrzyła na to z poczuciem rosnącego absurdu: ona tutaj, w
bezpiecznych czterech ścianach własnego M4, w centrum neonowego miasta, oddalona
o kilka tysięcy kilometrów, nocą, kroi właśnie 20 cytryn w cienkie plasterki,
które wkrótce wrzuci do wanny w swojej przytulnej łazience…
Za ścianą w płytkim jeszcze śnie unosi się i opada pierś jednej
z najbliższych jej osób.
Ona tutaj kroi cytrynę po cytrynie, plasterek po plasterku,
a tam – stosy palących się opon, odliczanie ofiar, pogłoski o prowokatorach,
snajperach… i dyskusje o geopolitycznych strategiach państw ościennych wobec
toczącego się konfliktu.
Tylko przypadek decydował o tym, że jest teraz TU, a nie
TAM. Jakieś kosmiczne domino kiedyś przewróciło się właśnie TAK, a nie INACZEJ,
i oto jej życie biegnie właśnie w tych cichych czterech ścianach nad
plasterkami soczystej żółtej cytryny, a nie na barykadach w kraju jej rodziców
i dziadków. Gdyby, ktoś ją zapytał: „Jak to się stało, że jesteś tutaj,
a Twoja rodzina tam?”, powiedziałaby tylko: „Tak się złożyło.” – i byłaby to prawda.
Nie jakaś niechęć do rozwodzenia się nad swoim losem i jego meandrami, nie
wrodzona jej lapidarność. Raczej precyzja w nazywaniu rzeczy. Filozoficzno-ontologiczne
przekonanie, że właśnie od tego, jak coś zupełnie przypadkowego „się złoży”,
zależy jej życie.
Absurd – pomyślała, ale była z tym absurdem pogodzona.
Jedyne, co mogła uczynić, to właśnie znaleźć w sobie na to
zgodę – przyzwolenie dla rzeczy, które biegły w jej życiu nieraz tak skrajnymi
i nieprzewidywalnymi torami. Być otwartą na każdą rozwidlającą się ścieżkę, bo
miała wpływ tylko na wybór, którego dokona idąc tą, a nie inną drogą, bez wiedzy,
gdzie kolejne kroki ją zaprowadzą. Kontrolowała tylko akt wyboru. I jeszcze własne
reakcje na to, co na obranej ścieżce napotka.
Wiedziała, że jej rodzinie przynosi ulgę myśl, że ona jest
tu – bezpieczna. Zerkała na emitowane w kółko nagrania scen walki
protestujących z policją. Wiedziała, że jednocześnie obok ulgi jej bliscy TAM czują
strach. Tak samo jak Ci, którzy z komórką w ręku biegali pomiędzy rannymi i
dokumentowali. Czuła się dłużna wobec ich wszystkich. Absurdalnie winna, że nie
ma jej wśród nich.
A za ścianą miarowo podnosiła się i opadała pierś jednej z
najbliższych jej osób…
Nóż rozciął żółtą porowatą skórkę i cicho stuknął o
drewnianą deskę. Ostatni plasterek osunął się na blat stołu. Polizała palec.
Był kwaśny od soku krojonych cytryn. Teraz przyszedł czas, by wyłączyć
telewizor, pożegnać bliskich, którzy są TAM. Odetchnąć i wypuścić na chwilę z
ciężkich piersi to poczucie winy. Bo przecież tylko przypadek zadecydował o
tym, że ona jest TU, a oni TAM, wśród społecznej zawieruchy.
Zebrała wszystkie plasterki z 20 cytryn w dużą miskę. W
łazience niedbale upięła długie, gładkie włosy, roniąc kilka kosmków, które
spełzły wzdłuż karku. Misa czekała przy wannie, którą napełniła wodą. Wrzuciła do niej plastry cytryny. Podkoszulkę i majtki rzuciła
na podłogę. Dzisiaj nie miała ochoty na pedantyczną dbałość o miejsce
przedmiotów w jej otoczeniu. Stopą sprawdziła temperaturę wody, po czym zanurzyła się w
cytrynowej kąpieli.
Niedbale spięte włosy wolno rozpłynęły się w ciemną aureolę
wokół jej twarzy. Całe ciało, aż po brodę, otuliła ciepła ciecz, na powierzchni
której unosiły się żółte plastry. Podkuliła nogi i opuściła się jeszcze niżej,
aby poziom wody sięgał ust, okalając granice twarzy. Zamknęła oczy i zanurzyła
się cała. Plasterki cytryny przesunęły się po powierzchni obruszonej wody
zasłaniając jej sylwetkę. Pod wodą nie słyszała niczego więcej oprócz bicia
swojego serca. Rytm krwi uspokajał się. Ta chwila rozciągała się w czasie.
Serce biło coraz spokojniej. Było cicho. Ciszej…
![]() |
by Lee Price |
Aż zabrakło jej tchu. Wynurzyła się. Rozchyliła usta i
posmakowała kąpieli. Woda była kwaśna.
Dobrze – pomyślała.
…
Położyła się obok niego. Czuła na skórze przyjemny chłód
pościeli. Przez chwilę obserwowała jak unosi się i opada w sennym oddechu jego
pierś. Był zmęczony. Delikatnie pogłaskała go po skroni. Nie obudził się. Po
suficie ich sypialni przepełzł cicho rudy promień. To jakiś spóźniony samochód
przejechał pod ich otwartym oknem. Słuchała oddalającego się szumu opon
biegnących po mokrym asfalcie. Jeszcze dalej, jakby zza zasłony bliższych
dźwięków śniącego miasta, słychać było stukot nocnego tramwaju i
pojedyncze stuk-puk kobiecych obcasów. Wciągnęła
powietrze mocno w płuca. Było rześkie po minionej burzy. Czuła ulgę, że duchota
dnia znalazła swój koniec właśnie w wieczornej burzy, która odświeżyła miejskie
powietrze i wystudziła nagrzane trotuary. Letnia noc panoszyła się w ich
sypialni korzystając z zaproszenia, którym milczało otwarte na ulicę okno.
Przysunęła się bliżej, nadstawiła to miejsce, gdzie szyja
przechodzi w szczyt ramienia i szepnęła w jego ucho: „ugryź”. Leniwie, przez
sen, uczynił to, o co go poprosiła. Skrzywił się i otworzył oczy. Spojrzał na
nią.
- Jesteś kwaśna – powiedział i przyciągnął ją do siebie, by spróbować jej ponownie. –
aż gorzka…
Teraz – pomyślała – jestem na miejscu.
W ten sposób dała mu poczuć to, czego ona doświadczała przez
te ostatnie dni. Przyjemny smak jego bezpiecznej codzienności, dziś skwaśniał.
Miejscami aż do goryczy.
Życie tylko w pewnych meandrach bywa słodko-gorzkie, miesza
smaki w ustach. I właśnie od paru dni jej podniebienie wyczuwało w miłych,
codziennych rytuałach tę miejscową kwasotę. Tę winę wobec tamtych.
A on smakował jej rozstrojone uczucia pieszcząc namiętnie jej
kwaśną skórę.
Jutro może będą czereśnie – pomyślała.
….
A TAM, nad zamarłą ulicą czarny dym i smród gumy
unosił się ze spalonych opon. Powoli
dniało.
![]() |
AFP PHOTO: BULENT KILIC |