poniedziałek, 18 czerwca 2012

Układ idealny

Układ idealny.... w potocznym sensie nie istnieje i nic odkrywczego w tym stwierdzeniu nie ma. Tylko dlaczego ludzie wciąż o tym mówią? Chociaż ostatnia moja refleksja jest taka, że mówią o ideałach na zasadzie odgórnego stawiania się na przeciwnym końcu tej relacyjnej perspektywy. "Nie spodziewaj się ideału" znaczy tyle, co "Jestem słaby/słaba, spodziewaj się wszystkiego i niczego jednocześnie". Nikt już nie opowiada o idealnych więziach. Raczej staramy się asekurować, dajemy sobie z góry marginesy. Czy to dobrze? Myślę, że fajnie jest liczyć, że jednak w jakiejś mierze, ktoś trafi w naszą dziesiątkę i pomyślimy sobie "Jest idealnie", ale z drugiej strony dobrze jest móc nazywać swoje słabości wobec drugiego człowieka. Z mniejszą lub większą swobodą, bo przecież wstyd, ale jednak nazywać. To dlaczego piszę o asekuranctwie i nazywanie słabości - po części - za takowe postępowanie uważam? Bo nie można także z góry usprawiedliwiać się tym, że "nie jestem ideałem, i koniec!". Nazywać i tyle.


Moja definicja układu idealnego?


Istnieje i brzmi:


Układ idealny to nazywanie swoich słabości wobec drugiego człowieka i siebie przy jednoczesnej wzajemnej/samodzielnej chęci pracy nad tymi słabościami (można w niego wejść z kimś lub z sobą samym); asekuracja i akceptacja, przy jednoczesnym nieasekurowaniu się i nie akceptacji tego, o czym sami wiemy, że jest w nas/w bliskich negatywne... To jest chyba jakiś element miłości ;-)

Do powyższego natchnął mnie poniższy kawałek:


Razem... czasem smutno, a czasem latamy 15 cm ponad chodnikami... Spacerujemy, snujemy się, biegamy, obserwujemy, rozmawiamy, milczymy, słuchamy, smakujemy, dotykamy, obwąchujemy... Razem skalpelem drażnimy nuty w zakazanych piosenkach :-)