wtorek, 10 grudnia 2013

Czas pełen miąższu...










Dziś mija 5 miesięcy i 9 dni od przyjścia na świat Oliwki, naszej pierworodnej.

Trudno pisać o tym, co działo się przez niemal pół roku, zwłaszcza, gdy działo się tak wiele.

Macierzyństwo jest olbrzymim wyzwaniem. Dźwigać je trudno, gdy samemu ma się poczucie, że nie jest się dojrzałą i ukonstytuowaną osobą. Z drugiej strony, kto jest?

Z czym się borykam, jako świeżoupieczona mama?
- frustracja;
- poczucie winy;
- nowe kompleksy;
- perfekcjonizm;
- fiksacja na przekonanie, że ja wszystko zrobię najlepiej;
- usilna kontrola, by nie uzależnić się emocjonalnie od dziecięcia;
- zmęczenie;
- lęk o przyszłość zawodową;
- lęk o samorealizację;
- przywiązanie do "procedur" (bo tak i tylko tak coś można zrobić);
- zazdrość o wolny czas partnera;
- żal, że znajomi nie mają czasu na odwiedziny;
- zagubienie (bo wiele na początku to metoda prób i błędów);
- lęk o dziecko;
- kryzys w związku;
- lęk o błędy, porażki wychowawcze;
- przyspieszony kurs dojrzewania, gdy czasem muszę opiekować się Oliwką i partnerem i domem...

Co zyskałam jako świeżoupieczona mama?
- poczucie sensu;
- obecność najbliższej mi istoty - mojego dziecka;
- dumę z faktu, że tak dobrze sobie radzę;
- poczucie więzi;
- niedefiniowalną bliskość;
- poczucie dobra z dawania dziecku bezpieczeństwa, ciepła, opieki;
- głębię emocji i przekonanie o dokonującym się moim dorastaniu;
- zrozumienie dla emocji własnej matki zbliżające nas do siebie (powiedzenie "Zobaczysz, jak będziesz miała własne dzieci" boleśnie, ale i zupełnie naturalnie zyskało na znaczeniu).

Oczywiście powyższe nie jest bilansem czy rozliczeniem, bo i to, z czym się borykam, i to, co zyskałam, nie podlega łatwej wymianie i nie można tego ważyć względem siebie.

Pierwsze miesiące były właściwie czystą fizjologią połogu, kolejne uczeniem się opieki, dalsze nawiązywaniem kontaktu... W międzyczasie ciągła praca nad sobą, nad emocjami (z przegranymi i wygranymi bitwami).






Czy czuję, że spełniam się jako mama? Nie. Czy wierzę w swój instynkt macierzyński*? Nie.

Ciągle ważę i szacuję, co jest dla mnie, i czy jest to dobre, a co dla innych, i ile w tym dobrego. Bilans wychodzi różnie. Jak w tym wierszu Bursy o aniołku i staruszku ("Z zabaw i gier dziecięcych"** bodajże).

Oliwka teraz śpi. Jest najedzona, umyta, przebrana. Usypiałam ją nosząc na rękach. Widziałam jak powoli odpływa w sen tuląc się do mnie... I miałam dwa uczucia z przewagą jednego na końcu: 1. żal, że jednak o 23 malutka wciąż nie śpi, bo miałam właśnie z kieliszkiem wina zasiąść do pisania tego postu; 2. głębokie dobro, jakieś takie zadowolenie (ale na innym poziomie), że oto moje małe/niemałe dziecię usypia w moich ramionach, znaczy się: jest mu dobrze. To drugie przeważało.

Do całego tego tygla wyzwań, emocji, problemów i uczuć dodam jeszcze dziwne przebłyski wspomnień, regres, blade zjawy z dzieciństwa, gdy przypominam sobie własne uczucia i stany. Np. gdy na wpół śpiącą rodzice wynosili mnie na rękach z samochodu do domu i układali do snu, albo gdy nie mogłam spać i z ciemnego pokoju przychodziłam do rozświetlonego pokoju gościnnego, gdzie wrzało jeszcze wieczorne życie dorosłych, i przecierając oczy mówiłam, że chce mi się spać, ale nie mogę... i czas, który poświęcali mi wówczas rodzice.

Czas... dziwny... pełen... mięsisty... nasycony... mocno doprawiony emocjami (złymi i dobrymi). I tak już do końca życia, bo gdy stajesz się matką, nigdy nie przestaniesz nią być. Gdy stajesz się rodzicem - rzeczywiście, nic nie jest już takie samo. I nie tęsknię, jak pryszczaty wyrostek w ciele 30-latka, do "utraconej wolności", ale zdarza mi się zatęsknić za swobodą samolubnych wyborów, których teraz coraz mniej, albo raczej coraz mniejsza jest swoboda w ich dokonywaniu, bo koszty są już inne... innej jakości.

Dobranoc.




* Moim zdaniem, nie ma czegoś takiego jak "instynkt macierzyński". Jest po prostu instynkt. Jedni mają go więcej, inni mniej, jedni wykazują się dobrym instynktem w jakiejś dziedzinie życia, np. w inwestycjach na giełdzie, inni w innym wymiarze mają dobrą intuicję, np. w opiece nad małym, jeszcze "nieskomunikowanym" oseskiem.

**

Z zabaw i gier dziecięcych

Gdy ci się wszystko znudzi
spraw sobie aniołka i staruszka
gra się tak:
podstawiasz staruszkowi nogę że wyrżnie mordą o bruk
aniołek spuszcza główkę
dasz staruszkowi 5 groszy
aniołek podnosi główkę
stłuczesz staruszkowi kamieniem okulary
aniołek spuszcza główkę
ustąpisz staruszkowi miejsca w tramwaju
aniołek podnosi główkę
wylejesz staruszkowi na głowę nocnik
aniołek spuszcza główkę
powiesz staruszkowi "szczęść Boże"
aniołek podnosi główkę
i tak dalej
potem idź spać
przyśni ci się aniołek albo diabełek
jak aniołek wygrałeś
jak diabełek przegrałeś
jak ci się nic nie przyśni
r e m i s 


Andrzej Bursa


piątek, 12 kwietnia 2013

Magia nudnego wieczoru...





Trafiłam na ten krótki filmik u koleżanki na FB. Nie podobają mi się te patriotyczne "wtręty" (symbole narodowców na ścianach i nawet patetyczna wypowiedź Churchilla, która wtedy miała zapewne swoją siłę), ale jedno mnie poruszyło do głębi i właśnie nad tym chciałam się pochylić.

Gerda Weissmann Klein - ocalała więźniarka hitlerowskiego obozu koncentracyjnego uderzyła mnie jednym prostym zdaniem: "Oczami wyobraźni widzę (...) tych, którzy nigdy nie dożyli momentu, w którym mogliby dostrzec magię nudnego wieczoru w domu.".

Czasem napotykam w życiu właśnie takie wypowiedzi. Drobne. Krótkie. Niemal z natury efemeryczne. Zdawać by się mogło łatwe do zapomnienia, bo tak proste.

A jednak oszałamiające tą zmianą perspektywy, tym obrazem oczami Innego, który używając tego samego języka, tego samego kodu, obdartego dodatkowo z symboli czy metaforyki, mówi o świecie tak powalająco. W zestawie kilku słów nagle otwiera się szczelina... Szczelina rośnie w wyrwę... i widzisz w niej zupełnie inne postrzeganie rzeczywistości, w której jesteś. Widzisz, że wypowiadający swą prostą myśl nagle otwiera nią przed tobą - jak łomem - swój INNY (może nawet OBCY) świat. I ten świat go piętnuje w taki niewidzialny sposób, którego na co dzień nie widać. I człowiek, który wydawał Ci się taki sam jak ty, nagle przemienia się w Innego, za którym stoi cała, boleśnie wyrazista, obca tobie perspektywa doświadczeń. 
Wtedy nagle sam na moment stajesz się Innym i zerkasz na rzeczywistość z tej Innej perspektywy. To tylko moment, bo nie jesteś tym Innym, nie umiesz być i nie możesz nawet, bo jesteś zanurzony we własnym doświadczeniu, ale to, co można zrobić to zapamiętać ten przebłysk innego horyzontu i nosić go w sobie. Pozwolić mu się wyryć, gdzieś we własnym doświadczeniu nawet ledwie widoczną czcionką, ale tak, żeby to spojrzenie oczami Innego stało się naszym chwilowym metadoświadczeniem.

Jeszcze raz: "... dostrzec magię nudnego wieczoru w domu."

Poniżej Gerda Weissmann Klein i jej oryginalna wypowiedź z 68. uroczystości rozdania Oskarów po przyznaniu statuetki twórcom dokumentu "One Survivor Remembers", jak również link do filmu.

 
 


One Survivor Remembers - http://vimeo.com/19043884

wtorek, 26 marca 2013

Oka-leczenie :-)


Short film by Andrew Huang - SOLIPSIST.








Istne piękno :-)
O twórcy więcej TU.

Ścieżka dźwiękowa skomponowana przez tego samego artystę :-) TU.

Warszawa

Jestem sentymentalna.
Zbieram kamyczki, guziki, krótkie, stemperowane niemal do końca kredki i w taki sam sposób zużyte ulubione ołówki HB, mam gdzieniegdzie jakiś koralik, kolorowe szkiełko w portfelu, kilka muszelek z polskiej i hiszpańskiej plaży, rozmówkę ze znajomymi ze studiów zapisaną na świstku papieru... Trochę tego jest.

Lubię też pewne miejsca.

Mam sentyment do Warszawy i zawsze pozostanie ona moją nie do końca odkrytą "małą ojczyzną". 
To taka kobieta, która raz ma charakter trzpiotki-barmanki z klubu na Emilii, raz rasowej przekupki z Różyckiego, raz sztywnej biurwy ze Złotej, raz dziewczyny z bloku obok, przyjaźnie uśmiechniętej studentki UW z Podlaskiego, która mija cię na Krakowskim w grupie znajomych, starej kokoty z Mokotowskiej i rogu Wilczej, plotkarki na rencie z kamienicy na Woli, ciężarnej matki z osiedla Derby, tipsiary z Bemowa/Ursynowa dorabiającej wieczorami w kebabie przy Wilanowskiej, a nawet dojrzałej damy z sercem zostawionym gdzieś w pluszowych ideałach z książkowych romansów, która spaceruje samotnie Łazienkami i rozmyśla o swoim zmarłym mężu, a może o chłopcu, z którym pierwszy raz była na potańcówce tuż po wojnie?... a czasem Warszawa bywa też jak usłużna skośnooka kasjerka z podrzędnej knajpy z kuchnią wietnamską w pobliżu ronda X... Taka kobieta o wielu twarzach, miejscami doświadczona i nie siląca się na rysowanie złudzeń, a gdzie indziej istna carte blanche jak noworodek. Cięta sucz o wyrobionym na interesach zagranicznych gości języku, szlifowanym w lokalach, do których przechodzi się przez cuchnące szczyną bramy - i - zapamiętała w modlitwie moherówa stojąca pod Pałacem Prezydenckim w kolejną rocznicę.
Moja Warszawo - za ciebie zawsze chętnie wypiję toast! Najlepiej przy muzie Kim Nowak ;-)










Lalka / Konformizm


Zgadzamy się na powszechną kreację naszych person. Pozwalamy na projekcje z zewnątrz, bo wiemy, że czasem jest to korzystne, że czasem ułatwia... To konformizm, który pozwala nam przetrwać. Dojrzałość wówczas to świadomość swego rdzenia, który pozostaje trwały bez względu na persony i projekcje. Nasza konstytucja i nasza kondycja.
W pracy, wśród znajomych, w rodzinie, przed bliskimi, w sobie.... Im mniejszy krąg, tym bliżej rdzenia. Z drugiej strony, mniejszy krąg to słabsza dywersyfikacja i mniejsza zdolność adaptacji.
Więc jesteśmy prestidigitatorami, którzy kulką z magnezji rzucają pod stopy widzom i gdy dym się rozprasza, stoimy już inną personą przed nimi. Ta wielość i jedność to nasze ogromne bogactwo i wyzwanie, aby zachować siebie i świadomie przekraczać kręgi, kolejne granice odległości od naszej istoty, żyły, wokół której krystalizujemy się przez całe życie.
Lalka to zaprzeczenie tej pięknej i trudnej podróży, składającej się z oddaleń i powrotów. Lalka to krąg wyjałowiony z rdzenia, to wysuszona nić, wokół której nic się nie krystalizuje, bo nie jest własne.

Chcę przez to powiedzieć, że akceptuję wielość siebie i moich bliskich, bo wiem, że konformizm bywa konieczny i wiem, że w pewnym wydaniu jest on tylko oddaleniem się od rdzenia na "niezbędną odległość" - ale nie na tyle, by stać się lalką. Pragnę darz szacunkiem i zaufaniem oddalenia i powroty moje i moich przyjaciół, bo chcę ufać w swoje i ich wybory (nawet jeśli czasem wydają się one niezrozumiałe). Krąg, do którego zostałam dopuszczona przez bliskich i krąg, do którego ja wpuściłam - to dar i on daje mi energię do podejmowania tego wysiłku - wysiłku zaufania.

Lalki nie mają siły, i to je odróżnia od podróżników pomiędzy kręgami - - konformistów, którzy pielęgnują swój rdzeń. 

Dom, do którego zawsze można wrócić...

Z pozdrowieniami dla zdrowych konformistów :-)


Author unknown to me. If known to any of veiwers - please contact me.







wtorek, 19 marca 2013

Kawał roboty





Roberto Ferri, Come foglie morte (Like dead leaves), 2012



Rozpadamy się, by się poskładać. Składamy się niedoskonale, by się rozpaść. Rozpadamy się, by przyglądać się częściom składowym rozsypanym pod spojrzeniem naszej jaźni. Co jest nasze z tych części? Co nie nasze? Co obce prawdziwie? Co pozornie? ... Zbieramy elementy i składamy ciut lepiej. Odrobinę... i znów czujemy zgrzyty. Maszyneria gdzieś terkocze nierówno - jaźń znów spojrzała przez palce... Rozpadamy się, by się poskładać. Próbujemy budować nieco lepiej, uważniej. Próbujemy... Składamy... A w tle słychać westchnienie sprzed wieków i głos Szekspira wiecznym echem pobrzmiewający: "Człowiek - jakiż to kawał roboty!".




niedziela, 3 lutego 2013

Bezbronność.... Moje macierzyństwo...

Miłość to bezbronność wobec bezbronności....

Jako przyszła matka odkrywam w sobie stare/nowe sfery... Tereny opuszczone i ziemie niczyje... Niezagospodarowane... niezaopiekowane...
Jestem teraz odpowiedzialna inaczej nich dotychczas. Odpowiedzialność, siła, samodzielność, zaradność - to nienowe rzeczy, ale odpowiedzialność za dziecko, odpowiedzialność za Ciebie, maluszku - to zupełnie nowe wyzwanie... 

Jesteś moim najsłabszym punktem, moją piętą achillesową. Czynisz mnie bezradną, ale - paradoksalnie - w pozytywnym znaczeniu tego słowa... Staję się miękka. Dzięki Tobie - maleństwo - odkrywam, że jestem wrażliwa. Nie urażona, tylko wrażliwa. Moja bezbronność i bezradność to nie jest już osamotnienie i lęk. Wręcz przeciwnie - to bezbronność wynikająca z Ciebie, bezradność, z którą będę się mierzyć, gdy będziesz płakał, a ja nie będę wiedziała czemu, bo nakarmiłam Cię i utuliłam. Bezbronność wobec Twojej bezbronności. Miłość bezwarunkowa do Ciebie, bo jesteś.

Uczę się wciąż kochać dobrze. To trudna i całożyciowa nauka. I Ty - moja miękkość i wreszcie to, co kocham i, co kiedyś opuściłam... moje tereny opuszczone i ziemie niczyje. Dziecko, z którym teraz się kontaktuję przez Ciebie.

Dziękuję F.


Gustav Klimt
Macierzyństwo

KONFRONTACJE... konotacje... kondensacje...


Stoję przed sobą sprzed kilku lat, która we mnie jest i drapie od środka, żebym oddała innym to, co nie moje... 




................................................................................................ 


* * *



Jestem człowiekiem, który nie ma czegoś do stracenia
jestem człowiekiem, który ma nic
nic                        żyjąc


Jestem człowiekiem, który nic chciałby stracić
zacząć nic wytracać, aby
tak                        mówić


Żeby znaleźć miejsce na coś przed sobą
przed niczym, wbrew niczemu
nie                       wszystkiemu


Nic tak nie boli, jak wszystko boli
nie tak samo, bardziej głucho
boli --                   tępo--


Nic wyjaławia. Przestaję człowiekiem być
z człowiekiem, i mówić drugiemu
jak                      o/sobie

 


Lizawieta Nebulla   2006-02-23 13:33:33

sobota, 26 stycznia 2013

Woda...

Jakiś czas temu, ktoś próbując zbliżyć się do innej osoby, zbudować z nią bliskość, mówił jej o byciu w wodzie, płynięciu, umiejętności pływania...
Skojarzyło mi się to z pewnym utworem, którego nie słuchałam latami, a który właśnie w chwili obserwowania powyższej sytuacji, do mnie powrócił. Pamiętam, że wtedy, w momencie dla mnie cokolwiek trudnym, doświadczanie tego utworu i jego tekstu było dla mnie jak nawoływanie do ponownych chrzcin, odnowienia siebie. Woda kojarzy mi się czasem z czymś bezpiecznym, otulającym bezwzględnie, odciążającym, odkażającym i odprężającym. Daje nieważkość... Jest metaforą absolutnego dotyku, przed którym nie możesz się obronić, bo wkracza wszędzie, bez uprzedzenia, bez pytania... I paradoksalnie, choć dotyk ten obojętny, to jednak w tej obojętności, a właściwie byciu-po-prostu, jest coś, co mnie zawsze uspokajało.
Oczywiście, to żywioł... a żywioły potrafią być bezwzględne, ale można w tym niezależnym, bezkompromisowym, obojętnym elemencie szukać ukojenia, bo daje życie - dosłownie i metaforycznie. Bo obmywa... 




I jeszcze jeden obraz, który do mnie powrócił... Z filmu, który bardzo lubię :-)


Mówi do mnie... Gra do mnie...