czwartek, 21 listopada 2019

Mówi do mnie... gra do mnie...






[Birds in row - Remember us better than we are]



Long gone is the guilt

For Narcisses’ selfie sticks
Have replaced the hand of a fellow
And the louder we speak
The louder it resonates
Empty rooms only send back but never listen
Your own smell’s a blessing
Until a tongue capitulates on your stink, stink, stink
May the sound of someone else’s voice
Break your walls



And wait for it
It always comes
And you always go
With the curse of the savior
Wasting his faultless hands cleaning a mirror



Long gone is the guilt
And long due is the empathy
And long due is the empathy



Clean your fucking mirror
May you hear someone else’s voice
Clean your fucking mirror



The fire we breathe
It burns the confidence
But the flames that we spit
They lick the ego and it shines for us
And louder you speak, more flames you spit, lonelier you get



How precious reflection
Carry on practice perfect smiles
Shining bright with your teeth on fire
How precious reflection
And you wish you were someone else
You know how you wish you were someone else
How precious reflection
And I wish I was someone else than you
Yeah I wish I was someone else
Cause nothing seems to change in here
I torche my own breath
My name is all that is left of me



Burn and let them all see you
In your face of comfort
(Burn)
How to know you’re falling
Without a floor, walls or ceiling?
It’s a comedy that chases no end



All the time we waste
Upgrading mirrors




Dialog



Ale dowiesz się, gdy zapytasz. A jak nie dowiesz, to przynajmniej pytałeś. A jak dowiesz i to dla Ciebie trudne, zadaj sobie pytanie dlaczego i jakiej odpowiedzi oczekiwałeś (bo trudno się wyzbyć oczekiwań) i czy te oczekiwania szczerze uwzględniały drugą stronę (z jej innością i jej emocjami). Wtedy albo to, czego się dowiesz o sobie i o kimś, przyjmij - to gwarantuje dalszy dialog. Albo odrzuć - dialog zakończony i można się rozejść... 
Które zakończenie to Twój happy end?




-----------------------------------------


Wpis zainspirowany rozmową z kuzynką. Dziękuję jej za to i jeszcze za dalszą wymianę.

Ona: "Staram się mieć otwarta głowę, więc zdecydowanie dialog. Czasem jednak ciężko z dotarciem, dwie strony muszą być otwarte do rozmowy."

I myślę... miałam takie samo myślenie. Takie samo. Tylko, co jeśli mi zależy, drugiej stronie też, ale czuje się urażona i nie jest gotowa do warunku, który jej stawiam: "musisz być otwarty"... poważne, ciężkie słowa. Niczym gilotyna wisząca nad karkiem. Ten przymus może jeszcze bardziej przestraszyć. Może lepiej nic nie musieć w takiej chwili? Gdy obie strony są na zranieniu?

Co Jej odpisałam i właściwie też sobie:

Ja wciąż mam problem z otwartym dialogiem. Nie oceniam. Dwie strony otwarte  = sytuacja idealna. Czasem nie uświadamiamy sobie, ile w nas blokad. Dlatego napisałam, żeby też siebie samego pytać szczerze, gdzie jestem ja, gdzie druga osoba i czy rzeczywiście jestem otwarta, czy za murem oczekiwań (np. że muszę zobaczyć, że 2 strona też jest otwarta...) ? Warunek do dialogu. Dialog warunkowy. Dialog bezwarunkowy.

Takie przemyślenia.

poniedziałek, 24 czerwca 2019



nuages - closer

Stare słowa. Dawny wiersz. Na teraz.

Podejdź bez próśb i dotknij
miękkiego powietrza
które zacznę na Twój widok wydychać

Rozchyl wargi i spij z moich
otwarte odpowiedzią nadzieje
na pytania, które chowasz w gardle

Oswój dialog
i posłuchaj
jak wdycham krwiobiegiem
przez wnętrze dłoni Twoje ciało

Rozwiń na mnie swój język
by poczuć jak staję się tętnem
które otuli Twój nagi puls
za dnia



Emocje... lęki... oceny... projekcje... dzikus... JA. Wyrobiona jestem w rozstaniach, w cofkach... Zimna zbroja na dzikusie, a pod skórą gore... Już nie tak mocno, bo się nauczyłam. 
Taka refleksja. 
Są "triggery", których nie umiem jeszcze otulić: "nie potrafisz być w związku", "podważasz fundamenty, to bardzo źle...", "przez Ciebie jej dom jest w dwóch miejscach"... Największy lęk - że te słowa są prawdą... Paradoksalnie odsłaniam na piśmie... litery klecą się na jasnym ekranie z filtrem niebieskiego światła... z filterm zapośredniczenia pismem... z filtrem dalekiego odbiorcy. Oswajam wstyd, który kiełkuje na lęku - ? Ćwiczę nazywanie, by nie pisać, ale mówić.

To ta moja szkatułka... której zawartość może ktoś odczyta, i może mu pomoże... tak jak mi. To moje pudełko z panieńskimi bibelotami... rozmarzona nastoletnia Anna, stojąca w pustym domu, za drzwiami, na których wisiała kiedyś "Litania do Szatana" Baudelaire'a... 
Królowa Śniegu.
I jednocześnie pracująca matka... 36-letnia kobieta, która ma swoich ludzi, paru. Cenne rozmowy. Piwko nad Wisłą. Spacery z córką... widok świetlików nocą w Lesie Kabackim, który zachwyca i którym chcę się podzielić.
Dobro. Świadomość, że powyższe jest dobre pozwala mi oswajać Królową Śniegu... otulać Annę zza zamkniętych drzwi pokoju.
Coraz więcej umiem nazywać. Przynajmniej do ukojenia odmrożeń. Nie tam, że ich nie ma. Że poznikają... Blizny, co jak tatuaże...
Ból powtarzalny... wzmacnia czy znieczula? Wiem, że to kwestia samoobrony... wybór, żeby nie znieczulało.
Relacje - tyle w nich piękna, tyle żywej tkanki, i tyle lęku i bólu, i wzrastania... Czy mogę zaufać sobie wreszcie, że nie zostanę sama, gdy wybiorę siebie sam na sam, nawet gdy będę przy kimś?

Intymność - na ekranie... 

Nie jestem absolutnie wyjątkowa w tych refleksjach... widzę ludzi w podobnym miejscu... zastanawiam się, jak to jest? Jak ukwiały w morskim dnie... łapiemy skrawki tego, co przyniesie woda... niby zasadzeni na jednej tkance, a wszyscy indyferentni jednak... chłoniemy sami plankton i światło.

Czy zgoda na taki stan rzeczy przyniesie wolność? Gdzie wspólnoty? Gdzie plemię? Gdzie stado?
Ja i moja rodzina... Bardziej ja i moje dziecko. Ja i moi przyjaciele... pojedyncze rozmowy - też.

Odpuściłam dawne ("niepełne")... teraz jak sen. Nie podważam. Było. Było prawdziwe. Ale - pożegnałam.

Nowe - uczy, stawia wyzwania, potykam się, doceniam, dziękuję za świetliki i... za rozmowy.

środa, 29 maja 2019

Flatlands

Mówi do mnie... gra we mnie...


Flatlands - Chelsea Wolfe and Mark Lanegan


I want flatlands 
I never cared about money and all its friends 
I want flatlands 
I want flatlands 
I don't want precious stones 
I never cared about anything you've ever owned 
I want flatlands 
I want simplicity 
I need your arms wrapped hard around me
I want open plains and scattered trees 
I want flower fields 
I want salty seas 
I want flatlands soft and steady breeze 
bringing scents of lined-up orchard trees 
dripping heavy with pears and dancing leaves 
I want flatlands 
will you go there with me
When it's said in the dark and you know it's always there 
when it's dead in our heart but your mind is unafraid 
when it's said in the dark and you know it's never coming back 
when it's there in your heart in your mind you set it free

wtorek, 21 maja 2019

Urodzeni mordercy w potrzebie

Zabić w sobie potrzebę...





Myślę o znanych mi potrzebach... wypisuję je, potem myślę, jak one się łączą- ? Grupuję je... By lepiej zrozumieć, lepiej ująć, a potem (długo, długo "potem") pełniej przeżywać.

Zatem (w idealnym ujęciu):

Potrzeba ciepła
Potrzeba miłości        
Potrzeba rozwoju

to potrzeby, w moim odczuciu, podstawowe -

Potrzeba analizy      
Potrzeba oceniania

to potrzeby asekuracyjne, zbalansowany instynkt samozachowawczy -

Potrzeba rozmowy
Potrzeba bliskości

- potrzeby relacyjne, zbalansowany instynkt przetrwania - 

Jestem zwierzęciem stadnym. Nie umiem żyć w izolacji.

Potrzeby, same w sobie, nie są niczym złym. Złe lub dobre mogą być sposoby ich zaspokajania.
Potrzeby pchają nas przez życie.
To, jak je ukajamy, na koniec zadecyduje o jakości tego życia.

Popełniamy błędy.
Popełniamy piękno.
Popełniamy rany.
Doświadczamy z potrzeb.

Mnisi, Szamani odrzucają potrzeby. Minimalizują je. Są sami. Świat jest bez nich. W tym sęk.

Stan nirwany jest dla mnie stanem nieludzkim, a ja jestem ludzka w swoim światłocieniu.
Uznaję swoje potrzeby. Uznaję potrzeby innych (bliskich).
Czasem nadmiarowo. Czasem słabiutko.... Ale staram się.

Staram się być w potrzebie - dla ludzi mi bliskich, także dla siebie.

Urodzeni mordercy w potrzebie... w czarnej godzinie... patrzymy na potrzeby, jak na objawy wampiryzmu, negujemy je... Odrzucamy we wstydzie, jak bękarcie pragnienia. Byłam tam. 

A teraz TU... oswojony dzikus... wciąż dzikus... otulony... nie całkiem... ale on też daje mi siłę. Nie chcę go ubierać... zasłaniać blizn, co jak tatuaże... Mój dzikus, moje przygarnięte potrzeby, moje uznane potrzeby... mój wciąż pokonywany wstyd... moje bycie dla siebie - - w potrzebie.

Nakarmić potrzeby można dobrym, jakościowym posiłkiem, albo trocinami i kupą gnoju. To skala... ludzka skala.


...


Nie podążaj za fikcją, że potrzeby są złe i należy się ich wyzbyć.


...


Nie neguj ich istnienia... uznaj je i sam nakarm najlepiej jak możesz - wartością, bez wstydu, w oswajaniu.


...


Dawno temu, w drodze do zrozumienia, że muszę nad tymi swoimi potrzebami pochylić się sama, pomogła mi Bjork. Później potwierdziła to terapia, uświadamiając, że innym trzeba odpuścić te niedokarmienia własne, bo oni nie są od tego. Już dawno nie są. To już Moje. Moje nieoswojenie. Moja praca. Mój dziki. Moje potrzeby.

Taki prosty tekst, a taki trafny:

How could I be so immature?
To think he could replace,
The missing elements in me,
How extremely lazy of me
How could I be so immature?
To think he could replace,
The missing elements in me,
How extremely lazy of me.
How could I be so immature?
How could I be so immature?





Co mogę zrobić? Jeśli nie mam zasobów, by to Moje-w-Potrzebie wykarmić? Szukać tych zasobów, nie rezygnując z potrzeb. Nie wycofując się z nich. Nie osieracać ich, bo jeśli nie zepchnę tego w czarnej godzinie w cyniczne zapomnienie, w zły dystans do siebie; jeśli będę pielęgnować, dokarmiać tym, co uznam za dobry pokarm, jeśli nie odpuszczę tych potrzeb, a więc siebie i swoich nieukojeń, to to "moje" (które nadal brzmi bardzo oddzielnie i może nadopiekuńczo nawet) wypełnię i uda mi się odsłonić wreszcie "Moje" do "Wspólnego". 

niedziela, 19 maja 2019

Nie dla mnie

Rafał Wojaczek na Nowy Rok 1970 popełnił taki oto wiersz:

Zapis z podziemia



Rok łagodnego światła
Wzrok zdolny cieszyć się
Słuch cierpliwy i chłonny
Głos jedynego Boga
Dłoń kochanej kobiety
Dłoń w jej poważnej dłoni

Twarz kochanej kobiety
Pierś kochanej kobiety
Brzuch kochanej kobiety
Srom kochanej kobiety
Jęk kochanej kobiety
Spazm kochanej kobiety

Dreszcz rozkoszy
Płaszcz szczęśliwy
Głód zaspokojony

Chleb z zasłużonej mąki
Schron z bezpiecznego domu
Gość poproszony w dom

Grosz pewnie zarobiony

Rym wdzięczny
Wiersz serdeczny
Noc spokojna
Sen co przynosi sny
Sny a nie koszmary
Świt nieokrutny

Strach opanowany
Gest odmierzony
Puls równy
Krok stanowczy
Wdzięk osobisty
Rdzeń wydajny

Kość prosta
Krew obfita

Ból sublimujący
Trud nienadaremny
Śmiech niehisteryczny
Smak subtelny

Los człowieka

Deszcz ożywczy
Śnieg nieuciążliwy
Mróz niedotkliwy
Piec ciepły

Łyk dobrej wódki
Woń róży

Czas pokoju
Zmysł zgody
Myśl lotna

Cel wytyczony
Śmierć pobożna

Nie dla mnie.

na Nowy Rok 1970



Pamiętam, gdy pierwszy raz dostałam ten wiersz do przeczytania. Miałam chyba jakieś 19-20 lat. Dostałam go od chłopaka, którego potem ochrzciłam mianem "traumy". To była relacja, w której chciałam zasłużyć na miłość, a czułam często pogardę od niego wobec mnie i wobec samego siebie. Pamiętam ten wieczór... czytałam ten wiersz sama w swoim pokoju... nie znałam Wojaczka aż tak, by przewidzieć, jak ten ciąg myśli się zakończy... z każdym wersem czułam nadzieję i zachwyt... myślałam, że to jest DOM odnaleziony. Że to zapis ukojenia... Końcówka... zgodnie z zamiarem twórcy - oraz tego, który mi ten wiersz podarował - walnęła mnie w spolt słoneczny... zabrakło mi tchu... czas stanął, a ściany pokoju pociemniały... zrozumiałam wtedy, ale zaprzeczyłam... pomyślałam: "Nieeeee... pokażę mu, że tak nie jest... ". Tę pomyłkę przypłaciłam niemal życiem... Ta pomyłka później była upstrzona moimi myślami o samobójstwie.

"Nie dla mnie" - nadal uważam, że to jebany bełkot pogubionej osoby, która poddała się wyolbrzymionemu i spotworzałemu wewnętrznemu krytykowi. Walczę z tym sama... Walczyłam ślepo. Teraz, po latach, jest więcej ran. Walczę świadomie. Bardziej się boję, bo WIEM, z czym to się je. Ale walczę i chcę walczyć. Bo jeśli poddam się kiedykolwiek tym słowom albo - co groźniejsze - uwierzę w nie: czeka mnie koniec taki sam, jak Wojaczka.

Niestety... nie zarażę wiarą nikogo... Ale mogę chociaż coś powiedzieć... pokazać i "niech się dzieje wola nieba", a w zasadzie - muszę wtedy odpuścić (świeża nauka!) - i niech zapoznany z tematem sam zrobi z nim to, co czuje.

Zawsze powtarzałam, że jestem człowiekiem małej wiary, ale - kurwa! - fhuj dużej jak na ludzi :-)
Natomiast w "nie dla mnie" nie wierzę i nie pozwalam sobie tak myśleć.

Czasem ten krytyk przypełza... taki mikrus cholerny, gnom kulejący, z zielonym jęzorem i czarnymi wargami... i gada... podszeptuje... ale wtedy przypomniam sobie, gdzie poszedł Wojaczek... jak wyglądają teksty pisane ku przestrodze przez Białoszewskiego czy Houellebecqa, i co widziałam... i o czym wiem... i wtedy czuję, że muszę mu pokazać faka! 



Jak dziecko, które mierzy się z koszmarem sennym, powtarzać - nie boję się już! Nie boję się!

A dlaczego? Bo jestem tu i teraz. Tu, w tym miejscu. Dotarłam tak daleko. Jestem silna. 

Mimo słabych zasobów, bez wora miłości, gdy wychodziłam z domu rodzinnego w świat, z dziurawym serduchem, gdy zza zamkniętych drzwi słyszałam kolejną awanturę moich rodziców. To co robili sobie, było niszczące dla nas... paraliżował mnie wtedy strach. Nie rozumieli tego. Czasem nadal nie kumają, ale dorosłe dzieci potrafią już powiedzieć "stop". I to jest DOBRE.

Każde z nich starało się i upadało... Rodzice... dlatego "światłocień" - bo robili rzeczy jednoznacznie złe, ale także były chwile jednoznacznie dobre... ciągnęli ten wóz tak, jak mogli, i z takimi zasobami, jakie sami dostali i znaleźli po drodze. 

Sama zebrałam po drodze do TU i TERAZ sporo dobra. Nie poddałam się. Ten blog też był/jest taką szkatułką na "dobre rzeczy". I niech tak będzie.
Bo nawet zapis najcięższego lęku jest dobry, jeśli nie służy autodestrukcji.

PIERDOLIĆ "NIE DLA MNIE" - long hard road out of hell... i jestem w połowie, AŻ w połowie. Tak czuję. 

...Idę dalej...

Dziś pokazałam ten wiersz. Niespełnieniu. Niech to będzie dobre.

...Idę dalej...


wtorek, 30 kwietnia 2019

Hail Hail

Znów wraca do mnie ten temat... Czym jest miłość?  - - - - - Należę do tych, którzy nie otrzymali odpowiedniego wzorca miłości. To pewne. Wytworzyłam go. Wypracowałam w oparciu o to, czego nie chcę (widziałam wiele złego w różnych związkach) i o to, co bym chciała tworzyć, czym bym chciała się dzielić. WZORZEC MIŁOŚCI. Wzór spisywany na kartce w postaci listy plusów/minusów, pytań i odpowiedzi, analizy sytuacyjnej i emocjonalnej itp. 
Ciekawie jest być człowiekiem, który czuje, że może "kochać na zabój", ale całe dotychczasowe życie pracował nad tym, jak i wobec kogo tę miłość dawać i - trzeba to przyznać - ze słabym rezultatem, jeśli chodzi o bycie w związku. Jednak każda była relacja mnie czegoś nauczyła. Tam, gdzie poraniła, gdy rany się zabliźniły, stałam się mocniejsza. Jednocześnie nauczyłam się też pilnować, aby ta tkanka bliznowata nie ograniczała mi ruchów ani czucia w naskórku. To cholernie trudne, ćwiczyć na gojącej się ranie otwartość i nie dawać jej się zasklepiać w sztywny, gruboskórny sposób. To jest moje PRZEŻYWANIE TEGO. Nie przetrwanie. Przeżywanie. Na żywca, nie w narkozie, uczę się obejmować swoje emocje, pragnienia, boleści, ekscytacje i drobne radości.

Jestem w dziwnym czasie... gdzieś tam kołacze się coś istotnego, co mogłam pokochać, ale nie było pełne (a ja chciałam, by dopełniło się przy mnie), i przychodzi nowe... majaczy obietnicami... ale ileż tych obietnic już było... więc mam kilka refleksji i porad dla samej siebie [i potomnych ;-)]:

1. Niepełne nie dopełni się przy mnie, bo nie ma siły na to, by nie ułożyło się wobec mnie w pozycji dziecka, nie ma siły na to by mimo dojrzewania na moich oczach czuło balans - niepełne powinno dopełnić się samo miłością i balansem. Trzeba wówczas odpuścić.
2. Być autentyczną i nie zastanawiać się nad reakcjami w potencjalnej bliskości. Autentyczność - to własne tempo, to rozmowa, to mrok i jasność (taka codzienna, poukładana), to siła i słabość we właściwym sobie odczuwaniu, zgoda w sobie na siebie.
3. Pustki własne pozostaną własnymi i nikt ich nie wypełni za nas samych. Pustki, gdy objęte, przyjęte, zgodzone - mogą być polem do wzrostu, ale wtedy obie strony muszą dawać sobie przestrzeń.
4. Lęk, krytyk wewnętrzny, założenia, projekcje - podważać. Pytać, co mi to robi i czy ma to zakorzenienie w konkrenych jednostkowych sytuacjach - ?
5. Oglądać się w przeżywaniu i pytać czy to jest coś, czego bym chciała dla siebie/przyjaciela/bliskiej mi osoby? Jeśli nie - dlaczego? Jeśli tak - dlaczego? Nie szukać odpowiedzi na siłę - one same przyjdą.
5. Odruchy obronne - zapamiętywać chwile, gdy się pojawiają i przyjrzeć się tym momentom na chłodno. To pomaga zrozumieć, dlaczego się pojawiły i przed czym chcą mnie chronić.
6. Przewrażliwienie a wrażliwość - do tej pory błędnie je rozpoznawałam. Zrozumiałam, że przewrażliwienie wynika z odrzucanych braków, a odrzucenie jest źródłem lęków, zimna, wyizolowania. Wrażliwość - wynika z przyjętych braków, zaakceptowanych, przytulonych. Oba są odsłonięciem miękkiego podbrzusza - ale jedno jest niechcianym, a drugie jest jak bycie w objęciach.
7. Dystans dobry i zły - dobry to świadomość swoich braków i ich akceptacja (to stwarza przestrzeń do wzrostu); zły - to negowanie własnych braków i zakrywanie ich solidnie wypracowanymi maskami siły i samowystarczalności.
8. Siła i samowystarczalność - najłatwiejsze do upozorowania, bo często definiowane nie na poziomie emocjonalnym, tylko materialnym i hmm... fizykalnym. Warto przyjrzeć się, jak często zakładamy maskę z tych drugich komponentów, a jak rzadko stać nas i osoby w naszym otoczeniu na samowystarczalność emocjonalną i wypływającą z tego "siłę". Czy i jakie zatem chcę otoczenie kreować, bo kreować je mogę - ?
9. Nie ma ideałów - redefiniuj cały czas to, co dla Ciebie istotne i istotowe, bo nikt i nic na tym świecie nie jest idelanie pełne. Wiedz, co kochasz i wiedz, że jedne z tych miłości są istotne, a inne istotowe. Zarówno to, co istotne, jak i to, co dla mnie istotowe - jest we mnie. ISTOTOWE są te struny: samoakceptacja, dzielenie się, widząca - a nie ślepa - wiara w drugiego człowieka, mocne ciepło, dobrze/zdrowo/naturalnie wymagająca miłosć, a ISTOTNE to te struny, które trącasz dotykając ich w sobie, w najbliższej osobie i w innych. To kamyki, które możesz zbierać do swojej szkatułki z napisem "spełnienie" z różnych źródeł. Miej tego świadomość.
10. Bezpieczeństwo, ciepło, stałość - DOM, CO JEST SŁOWEM, KTÓRE PARZY W USTA - u mnie jest to życie dzielone z kimś, bo o bliskości można mówić, gdy jest się wobec czegoś/kogoś (bliskość nazywa układ co najmniej dwóch obiektów wobec siebie; jeśli nie ma innych obiektów - nie ma pojęcia bliskośći; bliskość i dystans to słowa relacyjne).


Anna z doświadczenia i Anna z rozwoju - przytulają się coraz mocniej...