niedziela, 19 maja 2019

Nie dla mnie

Rafał Wojaczek na Nowy Rok 1970 popełnił taki oto wiersz:

Zapis z podziemia



Rok łagodnego światła
Wzrok zdolny cieszyć się
Słuch cierpliwy i chłonny
Głos jedynego Boga
Dłoń kochanej kobiety
Dłoń w jej poważnej dłoni

Twarz kochanej kobiety
Pierś kochanej kobiety
Brzuch kochanej kobiety
Srom kochanej kobiety
Jęk kochanej kobiety
Spazm kochanej kobiety

Dreszcz rozkoszy
Płaszcz szczęśliwy
Głód zaspokojony

Chleb z zasłużonej mąki
Schron z bezpiecznego domu
Gość poproszony w dom

Grosz pewnie zarobiony

Rym wdzięczny
Wiersz serdeczny
Noc spokojna
Sen co przynosi sny
Sny a nie koszmary
Świt nieokrutny

Strach opanowany
Gest odmierzony
Puls równy
Krok stanowczy
Wdzięk osobisty
Rdzeń wydajny

Kość prosta
Krew obfita

Ból sublimujący
Trud nienadaremny
Śmiech niehisteryczny
Smak subtelny

Los człowieka

Deszcz ożywczy
Śnieg nieuciążliwy
Mróz niedotkliwy
Piec ciepły

Łyk dobrej wódki
Woń róży

Czas pokoju
Zmysł zgody
Myśl lotna

Cel wytyczony
Śmierć pobożna

Nie dla mnie.

na Nowy Rok 1970



Pamiętam, gdy pierwszy raz dostałam ten wiersz do przeczytania. Miałam chyba jakieś 19-20 lat. Dostałam go od chłopaka, którego potem ochrzciłam mianem "traumy". To była relacja, w której chciałam zasłużyć na miłość, a czułam często pogardę od niego wobec mnie i wobec samego siebie. Pamiętam ten wieczór... czytałam ten wiersz sama w swoim pokoju... nie znałam Wojaczka aż tak, by przewidzieć, jak ten ciąg myśli się zakończy... z każdym wersem czułam nadzieję i zachwyt... myślałam, że to jest DOM odnaleziony. Że to zapis ukojenia... Końcówka... zgodnie z zamiarem twórcy - oraz tego, który mi ten wiersz podarował - walnęła mnie w spolt słoneczny... zabrakło mi tchu... czas stanął, a ściany pokoju pociemniały... zrozumiałam wtedy, ale zaprzeczyłam... pomyślałam: "Nieeeee... pokażę mu, że tak nie jest... ". Tę pomyłkę przypłaciłam niemal życiem... Ta pomyłka później była upstrzona moimi myślami o samobójstwie.

"Nie dla mnie" - nadal uważam, że to jebany bełkot pogubionej osoby, która poddała się wyolbrzymionemu i spotworzałemu wewnętrznemu krytykowi. Walczę z tym sama... Walczyłam ślepo. Teraz, po latach, jest więcej ran. Walczę świadomie. Bardziej się boję, bo WIEM, z czym to się je. Ale walczę i chcę walczyć. Bo jeśli poddam się kiedykolwiek tym słowom albo - co groźniejsze - uwierzę w nie: czeka mnie koniec taki sam, jak Wojaczka.

Niestety... nie zarażę wiarą nikogo... Ale mogę chociaż coś powiedzieć... pokazać i "niech się dzieje wola nieba", a w zasadzie - muszę wtedy odpuścić (świeża nauka!) - i niech zapoznany z tematem sam zrobi z nim to, co czuje.

Zawsze powtarzałam, że jestem człowiekiem małej wiary, ale - kurwa! - fhuj dużej jak na ludzi :-)
Natomiast w "nie dla mnie" nie wierzę i nie pozwalam sobie tak myśleć.

Czasem ten krytyk przypełza... taki mikrus cholerny, gnom kulejący, z zielonym jęzorem i czarnymi wargami... i gada... podszeptuje... ale wtedy przypomniam sobie, gdzie poszedł Wojaczek... jak wyglądają teksty pisane ku przestrodze przez Białoszewskiego czy Houellebecqa, i co widziałam... i o czym wiem... i wtedy czuję, że muszę mu pokazać faka! 



Jak dziecko, które mierzy się z koszmarem sennym, powtarzać - nie boję się już! Nie boję się!

A dlaczego? Bo jestem tu i teraz. Tu, w tym miejscu. Dotarłam tak daleko. Jestem silna. 

Mimo słabych zasobów, bez wora miłości, gdy wychodziłam z domu rodzinnego w świat, z dziurawym serduchem, gdy zza zamkniętych drzwi słyszałam kolejną awanturę moich rodziców. To co robili sobie, było niszczące dla nas... paraliżował mnie wtedy strach. Nie rozumieli tego. Czasem nadal nie kumają, ale dorosłe dzieci potrafią już powiedzieć "stop". I to jest DOBRE.

Każde z nich starało się i upadało... Rodzice... dlatego "światłocień" - bo robili rzeczy jednoznacznie złe, ale także były chwile jednoznacznie dobre... ciągnęli ten wóz tak, jak mogli, i z takimi zasobami, jakie sami dostali i znaleźli po drodze. 

Sama zebrałam po drodze do TU i TERAZ sporo dobra. Nie poddałam się. Ten blog też był/jest taką szkatułką na "dobre rzeczy". I niech tak będzie.
Bo nawet zapis najcięższego lęku jest dobry, jeśli nie służy autodestrukcji.

PIERDOLIĆ "NIE DLA MNIE" - long hard road out of hell... i jestem w połowie, AŻ w połowie. Tak czuję. 

...Idę dalej...

Dziś pokazałam ten wiersz. Niespełnieniu. Niech to będzie dobre.

...Idę dalej...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz