środa, 29 maja 2019

Flatlands

Mówi do mnie... gra we mnie...


Flatlands - Chelsea Wolfe and Mark Lanegan


I want flatlands 
I never cared about money and all its friends 
I want flatlands 
I want flatlands 
I don't want precious stones 
I never cared about anything you've ever owned 
I want flatlands 
I want simplicity 
I need your arms wrapped hard around me
I want open plains and scattered trees 
I want flower fields 
I want salty seas 
I want flatlands soft and steady breeze 
bringing scents of lined-up orchard trees 
dripping heavy with pears and dancing leaves 
I want flatlands 
will you go there with me
When it's said in the dark and you know it's always there 
when it's dead in our heart but your mind is unafraid 
when it's said in the dark and you know it's never coming back 
when it's there in your heart in your mind you set it free

wtorek, 21 maja 2019

Urodzeni mordercy w potrzebie

Zabić w sobie potrzebę...





Myślę o znanych mi potrzebach... wypisuję je, potem myślę, jak one się łączą- ? Grupuję je... By lepiej zrozumieć, lepiej ująć, a potem (długo, długo "potem") pełniej przeżywać.

Zatem (w idealnym ujęciu):

Potrzeba ciepła
Potrzeba miłości        
Potrzeba rozwoju

to potrzeby, w moim odczuciu, podstawowe -

Potrzeba analizy      
Potrzeba oceniania

to potrzeby asekuracyjne, zbalansowany instynkt samozachowawczy -

Potrzeba rozmowy
Potrzeba bliskości

- potrzeby relacyjne, zbalansowany instynkt przetrwania - 

Jestem zwierzęciem stadnym. Nie umiem żyć w izolacji.

Potrzeby, same w sobie, nie są niczym złym. Złe lub dobre mogą być sposoby ich zaspokajania.
Potrzeby pchają nas przez życie.
To, jak je ukajamy, na koniec zadecyduje o jakości tego życia.

Popełniamy błędy.
Popełniamy piękno.
Popełniamy rany.
Doświadczamy z potrzeb.

Mnisi, Szamani odrzucają potrzeby. Minimalizują je. Są sami. Świat jest bez nich. W tym sęk.

Stan nirwany jest dla mnie stanem nieludzkim, a ja jestem ludzka w swoim światłocieniu.
Uznaję swoje potrzeby. Uznaję potrzeby innych (bliskich).
Czasem nadmiarowo. Czasem słabiutko.... Ale staram się.

Staram się być w potrzebie - dla ludzi mi bliskich, także dla siebie.

Urodzeni mordercy w potrzebie... w czarnej godzinie... patrzymy na potrzeby, jak na objawy wampiryzmu, negujemy je... Odrzucamy we wstydzie, jak bękarcie pragnienia. Byłam tam. 

A teraz TU... oswojony dzikus... wciąż dzikus... otulony... nie całkiem... ale on też daje mi siłę. Nie chcę go ubierać... zasłaniać blizn, co jak tatuaże... Mój dzikus, moje przygarnięte potrzeby, moje uznane potrzeby... mój wciąż pokonywany wstyd... moje bycie dla siebie - - w potrzebie.

Nakarmić potrzeby można dobrym, jakościowym posiłkiem, albo trocinami i kupą gnoju. To skala... ludzka skala.


...


Nie podążaj za fikcją, że potrzeby są złe i należy się ich wyzbyć.


...


Nie neguj ich istnienia... uznaj je i sam nakarm najlepiej jak możesz - wartością, bez wstydu, w oswajaniu.


...


Dawno temu, w drodze do zrozumienia, że muszę nad tymi swoimi potrzebami pochylić się sama, pomogła mi Bjork. Później potwierdziła to terapia, uświadamiając, że innym trzeba odpuścić te niedokarmienia własne, bo oni nie są od tego. Już dawno nie są. To już Moje. Moje nieoswojenie. Moja praca. Mój dziki. Moje potrzeby.

Taki prosty tekst, a taki trafny:

How could I be so immature?
To think he could replace,
The missing elements in me,
How extremely lazy of me
How could I be so immature?
To think he could replace,
The missing elements in me,
How extremely lazy of me.
How could I be so immature?
How could I be so immature?





Co mogę zrobić? Jeśli nie mam zasobów, by to Moje-w-Potrzebie wykarmić? Szukać tych zasobów, nie rezygnując z potrzeb. Nie wycofując się z nich. Nie osieracać ich, bo jeśli nie zepchnę tego w czarnej godzinie w cyniczne zapomnienie, w zły dystans do siebie; jeśli będę pielęgnować, dokarmiać tym, co uznam za dobry pokarm, jeśli nie odpuszczę tych potrzeb, a więc siebie i swoich nieukojeń, to to "moje" (które nadal brzmi bardzo oddzielnie i może nadopiekuńczo nawet) wypełnię i uda mi się odsłonić wreszcie "Moje" do "Wspólnego". 

niedziela, 19 maja 2019

Nie dla mnie

Rafał Wojaczek na Nowy Rok 1970 popełnił taki oto wiersz:

Zapis z podziemia



Rok łagodnego światła
Wzrok zdolny cieszyć się
Słuch cierpliwy i chłonny
Głos jedynego Boga
Dłoń kochanej kobiety
Dłoń w jej poważnej dłoni

Twarz kochanej kobiety
Pierś kochanej kobiety
Brzuch kochanej kobiety
Srom kochanej kobiety
Jęk kochanej kobiety
Spazm kochanej kobiety

Dreszcz rozkoszy
Płaszcz szczęśliwy
Głód zaspokojony

Chleb z zasłużonej mąki
Schron z bezpiecznego domu
Gość poproszony w dom

Grosz pewnie zarobiony

Rym wdzięczny
Wiersz serdeczny
Noc spokojna
Sen co przynosi sny
Sny a nie koszmary
Świt nieokrutny

Strach opanowany
Gest odmierzony
Puls równy
Krok stanowczy
Wdzięk osobisty
Rdzeń wydajny

Kość prosta
Krew obfita

Ból sublimujący
Trud nienadaremny
Śmiech niehisteryczny
Smak subtelny

Los człowieka

Deszcz ożywczy
Śnieg nieuciążliwy
Mróz niedotkliwy
Piec ciepły

Łyk dobrej wódki
Woń róży

Czas pokoju
Zmysł zgody
Myśl lotna

Cel wytyczony
Śmierć pobożna

Nie dla mnie.

na Nowy Rok 1970



Pamiętam, gdy pierwszy raz dostałam ten wiersz do przeczytania. Miałam chyba jakieś 19-20 lat. Dostałam go od chłopaka, którego potem ochrzciłam mianem "traumy". To była relacja, w której chciałam zasłużyć na miłość, a czułam często pogardę od niego wobec mnie i wobec samego siebie. Pamiętam ten wieczór... czytałam ten wiersz sama w swoim pokoju... nie znałam Wojaczka aż tak, by przewidzieć, jak ten ciąg myśli się zakończy... z każdym wersem czułam nadzieję i zachwyt... myślałam, że to jest DOM odnaleziony. Że to zapis ukojenia... Końcówka... zgodnie z zamiarem twórcy - oraz tego, który mi ten wiersz podarował - walnęła mnie w spolt słoneczny... zabrakło mi tchu... czas stanął, a ściany pokoju pociemniały... zrozumiałam wtedy, ale zaprzeczyłam... pomyślałam: "Nieeeee... pokażę mu, że tak nie jest... ". Tę pomyłkę przypłaciłam niemal życiem... Ta pomyłka później była upstrzona moimi myślami o samobójstwie.

"Nie dla mnie" - nadal uważam, że to jebany bełkot pogubionej osoby, która poddała się wyolbrzymionemu i spotworzałemu wewnętrznemu krytykowi. Walczę z tym sama... Walczyłam ślepo. Teraz, po latach, jest więcej ran. Walczę świadomie. Bardziej się boję, bo WIEM, z czym to się je. Ale walczę i chcę walczyć. Bo jeśli poddam się kiedykolwiek tym słowom albo - co groźniejsze - uwierzę w nie: czeka mnie koniec taki sam, jak Wojaczka.

Niestety... nie zarażę wiarą nikogo... Ale mogę chociaż coś powiedzieć... pokazać i "niech się dzieje wola nieba", a w zasadzie - muszę wtedy odpuścić (świeża nauka!) - i niech zapoznany z tematem sam zrobi z nim to, co czuje.

Zawsze powtarzałam, że jestem człowiekiem małej wiary, ale - kurwa! - fhuj dużej jak na ludzi :-)
Natomiast w "nie dla mnie" nie wierzę i nie pozwalam sobie tak myśleć.

Czasem ten krytyk przypełza... taki mikrus cholerny, gnom kulejący, z zielonym jęzorem i czarnymi wargami... i gada... podszeptuje... ale wtedy przypomniam sobie, gdzie poszedł Wojaczek... jak wyglądają teksty pisane ku przestrodze przez Białoszewskiego czy Houellebecqa, i co widziałam... i o czym wiem... i wtedy czuję, że muszę mu pokazać faka! 



Jak dziecko, które mierzy się z koszmarem sennym, powtarzać - nie boję się już! Nie boję się!

A dlaczego? Bo jestem tu i teraz. Tu, w tym miejscu. Dotarłam tak daleko. Jestem silna. 

Mimo słabych zasobów, bez wora miłości, gdy wychodziłam z domu rodzinnego w świat, z dziurawym serduchem, gdy zza zamkniętych drzwi słyszałam kolejną awanturę moich rodziców. To co robili sobie, było niszczące dla nas... paraliżował mnie wtedy strach. Nie rozumieli tego. Czasem nadal nie kumają, ale dorosłe dzieci potrafią już powiedzieć "stop". I to jest DOBRE.

Każde z nich starało się i upadało... Rodzice... dlatego "światłocień" - bo robili rzeczy jednoznacznie złe, ale także były chwile jednoznacznie dobre... ciągnęli ten wóz tak, jak mogli, i z takimi zasobami, jakie sami dostali i znaleźli po drodze. 

Sama zebrałam po drodze do TU i TERAZ sporo dobra. Nie poddałam się. Ten blog też był/jest taką szkatułką na "dobre rzeczy". I niech tak będzie.
Bo nawet zapis najcięższego lęku jest dobry, jeśli nie służy autodestrukcji.

PIERDOLIĆ "NIE DLA MNIE" - long hard road out of hell... i jestem w połowie, AŻ w połowie. Tak czuję. 

...Idę dalej...

Dziś pokazałam ten wiersz. Niespełnieniu. Niech to będzie dobre.

...Idę dalej...